Blogger Layouts

piątek, 28 października 2011

Exclusive sneak peek

Tytuł znaczy tyle co po polandzkiemu "zwiastun". Jako, że dzisiaj Dzieciątko do szkoły poszło w kostiumie "halowinowym", mogłam mu fotkę uczynić na kilka dni przed oficjalnym świętem. Którą to fotkę tutaj zwiastunowo prezentuję.



Następnym wpisem cofnę się w czasie o ponad miesiąc i opiszę Ptysińskiego urodziny z kategorycznego nakazu odgórnego (eee, Mały jeszcze mały, toteż chyba z oddolnego nakazu). Nakazy Dziecko uksutecznia, ale Mamusia jakoś nie może czasu wygospodarować. To zajęcia liczne, to brak internetowskiego, to trzeba parę ciśninieniową wypuścić. A wstawanie wiele godzin przed słoneczkiem jakoś mało mi się uśmiecha.

czwartek, 20 października 2011

Bawimy się!!!

Ten rozkaz pada z ust mojego Dziecięcia ile razy tylko gdzieś idziemy i mamy odrobinę czasu na wymyślanie historyjek. Mogą to być dwie minutki ale według Ptysińskiego, nawet taka odrobina czasu powinna być wykorzystana na zabawę.
Jednym z pozytywnych skutków wyjazdu do Polski, była poprawa Ptyśka w "polskim mówionym". W cichości serca szczerze na to liczyłam, bo nie bardzo wiedziałam jak namówić Potomka, żeby częściej posługiwał się ojczystym językiem. Ptysiek, dziecko z natury straszliwie konsekwentne, od momentu gdy "załapał" angielski, z miesiąca na miesiąc zastępował coraz więcej polskich słów, angielskimi. Doszło do tego, że ja do niego zasuwałam po polsku, a on mi odpowiadał po angielsku. Ciekawie to musiało wyglądać, ale mam większe ambicje niż dziecko które tylko rozumie co się do niego mówi. Polska szkoła nieco tylko spowolniła ten proces, ale trudno spodziewać się czegoś innego, jeśli dzieci między sobą rozmawiają wyłacznie po angielsku. Kontaktu z żywym językiem w kraju nic nie zastąpi.
Chyba, że bardziej konsekwentni rodzice niż niżej podpisana.
Lub mniej konsekwentne dziecko.

Po przyjeździe z Polandii, Ptysiek jakby sam z siebie zaczął wymyślać skomplikowane historyjki i to niemal wyłącznie po polsku. Mamusia z jednej strony kwiczała z radości, lecz z drugiej bywała obsadzana w rolach trudnych, negatywnych lub takich które się pakują w sytuacje bez wyjścia, przeważnie bez zbytniego użycia logiki. W dodatku obasada mogła się zmienić w każdej chwili. Ptysiek bez żalu podrzucał mi kłopotliwą postać, którą sama przed momentem wpakowałam w kłopoty. Czasami trudno się przy dziecku nudzić. Właściwie to bardzo rzadko.

Początkowe historyjki miały podobny scenariusz - rodzina zwierzaków (krokodyle, słonie, hipopotamy lub podobne) wyjeżdża na wakacje, lub przeprowadza się do innego zoo, albo obie wersje po kolei. Oczwiście mają do czynienia z samolotami, obsługą lotniska i zmianami w lotach. Poznawszy to i owo na własnej skórze, Ptysiek nawet nie przesadzał zbytnio z możliwymi komplikacjami.

A potem nastąpiła zaskakująca zmiana. Zaczęło się od historyjki o łowieniu ryb, w której dołożyłam złotą rybkę, ot tak dla zabawy. Złota rybka spełniła jedno życzenie Rybaka, a mianowicie dała mu maszynę do robienia pieniędzy. Następnie Rybak złowił małego Rekina, z którym się zaprzyjaźnił, a potem kolejną rybę, która okazała się zaczarowaną królewną. Rekin musiał pilnować maszyny do robienia pieniędzy przed złodziejami, którzy co noc zakradali się do domku Rybaka w niecnzch celach. Rybak musiał łowić dla swojego przyjaciela, Rekina, ryby i cały czas trafiał na kogoś z rodziny złotej rybki. Spokrewnionych nie wypadało zjadać więc trzeba się było tłumaczyć i wypuszczać ofiarę. Księżniczka, w odróżnieniu od tradycyjnych, zmieniała się w różne zwierzątka co kilka dni. Pół biedy gdy była czymś w miarę nieszkodliwym, ale co robić z taką księżniczką-skunksem??? Przydała się co prawda do odstraszenia szajki złodziei, którzy akurat wtedy zamiast atakować pojedynczo, postanowali współpracować. Ale oprócz tego należało się z nią obchodzić jak z przysłowiowym śmierdzącym jajkiem.
Księżniczkę (moją ulubioną gdyż osobistą postać, bo Ptysiek nie zniżyłby się do odtwarzania dziewczynki) należało odczarować. Sprawa niełatwa, gdyż maczała w tam place i czarodziejską różdżkę pewna wiedźma, która na usługach posiadała Smoka ziejącego ogniem i zaopatrzonego w kły, pazury, ogon, skrzydła i "pożar w paszczy". Wiedźmę należało odnaleźć w środku lasu, unieszkodliwić jej smoczego sprzymierzeńca i zmusić do wyjawienia zaklęcia odczarowującego. Ogromnie przydał się kolejny, ale sympatyzujący z rybakiem i rekinem, smok. Przy okazji w zabawie pojawił się epizod smoczej rodziny, który Ptysiek z upodobaniem rozwijał w bliżej nieokreślonych kierunkach.

Historyjka nie skończyła się na odczarowaniu księżniczki. Wiedźma planowała zemstę i potrzebowała do tego nowej różdżki. Jej Smok okazał się otumaniony zakęciem i gdy tylko odzyskał resztkę smoczego rozumu (nie wiem czemu stworzyliśmy takiego smoczego półgłówka) przeszedł na stronę sprzymierzeńców. Wiedźma, po licznych buntach, zgodziła się w końcu porzucić zemstę i zatrudniła się jako gospodyni u owego niezbyt inteligentnego smoka, co uznałam za sprawiedliwą karę za otumianianie go zaklęciem przez ponad sto lat. Smok, oprócz niskiego ilorazu inteligencji posiadał też bałaganiarskie nawyki, więc będąc w roli wiedźmy, nieraz go ostro obsztorcowałam.

A potem, nie wiedzieć czemu, historyjka się Ptyśkowi znudziła i wrócił do tradycyjnego modelu podróżujących rodzin.
Na razie na tapecie są kotki. 
Ciąg dalszy z calą pewnością nastąpi.

PS wiem że zaniedbałam się blogowo. Pomysły w głowie aż się przepychają, ale dwóch rzeczy brakowało - internetu i ulubionego świętego, któremu dali na imię Spokój (to ten od błogich uśmiechów na pyskach). Nadrobię. Obiecuję!
A przynajmniej się postaram 

czwartek, 11 sierpnia 2011

Łóżko

Ptysiek mi rośnie. Fakt nie ulegający wątpliwości. Już w zeszłym roku stwierdziłam, że jego łóżeczko jakby nieco się skurczyło i Dziecko nie może na nim spać tak jakby chciało (czytaj: rozwalając się na wszystkie strony). Z braku miejsca, czasu i innych przypadłości, nie mogłam się tym zająć do teraz.

Nareszcie nadarzyła się okazja. Rodziny nie ma, dzikie sprzątanie przyniosło pożądany skutek w postaci kilku dodatkowych metrów kwadratowych więc zakupiłam Ptysiastemu nowe wyrko. Zakup miał też i inny, ukryty cel, o którym w zasadzie powinnam pisać u siebie, ale tu pasuje tematycznie Otóż celem mojej rodziny jest wypchanie mnie z Ptyśkiem z mieszkania. Nowe łóżko jest więc moją bezsłowną deklaracją "tu jestem i tu zostanę, czy wam się to podoba, czy nie".

Łóżko jest piętrowe a na dolnym poziomie ma biurko i szafkę, czyli niezłe zagospodarowanie przestrzeni. Obawiałam się jednak, że Ptysiu, który jakby tak z lekka obawiał się wysokości, będzie chciał na nie włazić. Niby mówił, że tak, a deklaracje składał bardzo entuzjastyczne, ale kto tam wie jak będzie naprawdę.


Nie było tak źle. Od wczoraj wdrapał się na niebotyczne wysokości kilka razy i to z własnej inicjatywy. Mamusia w cichości ducha odetchnęła z ulgą. Zakup został jednogłośnie uznany za udany.


Przez nas, bo rodzinka może mieć na ten temat zupełnie odmienne zdanie.



piątek, 5 sierpnia 2011

Pirat

Nie tylko w czasie deszczu dzieci się nudzą. W czasie gruntownego sprzątania także (patrz wpis u mnie). Wprawdzie Ptysiek świetnie organizuje sobie sam czas, byle by Mamusia była w niedalekim pobliżu, ale ile można.

Naganiam go do odrabiania lekcji (dostali w szkole książkę z zadaniami, by się dzieciom wiedza przez te tygodnie nieużywania nie zdążyła ulotnić) i mamy kilka fajnych zabaw, w których dominują dalekie podróże rożnymi środkami komunikacji, ale czasami nawet to nie wystarczy.

Inspiracja przyszła z telewizora, gdy Ptysiek nudził się jak mops, a ja zrobiłam sobie przerwę. Maluch w telewizji chciał być piratem, więc zapytałam się Ptyśka, czy też miałyby ochotę pobawić się w pirata. Dziecko  wyraziło entuzjazm. Na łepetynce zawiązałam mu piracką chustę, na ramieniu zamiast papugi miał swojego słonika. Sam wybrał polskie monetki na poszukiwany skarb, a ja znalazłam dla nich skrzynię. Tu nastąpił mały problem, bo skrzynia musiała mieć na sobie czerwony X, a moje pudełko było raczej z tych które nie chciałam niszczyć. Poszliśmy na ugodę i owinęłam pudełko papierem na którym moje Piraciątko samo wykonało znak. Następnie wykonałam koślawą mapkę pokoju, schowałam pudełko i na mapce oznaczyłam gdzie jest schowane. Pirat trafił do skarbu jak po sznurku, więc drugi raz wybrałam trudniejsze miejsce. I tak sześć razy (Ptysiek ma jakieś upodobanie do liczby sześć). Dobrze, że tylko tyle, bo w pewnym momencie zaczęłam strasznie główkować gdzie by tu jeszcze ten skarb schować. Nawet chowanie sprytnie "na wierzchu" nie dawało rezultatu.

Może by tak napuścić go na poszukiwanie prawdziwego pirackiego skarbu?

Pirat ze skrzynią z pieniędzmi w jednej łapce i mapką w drugiej. Na ramieniu papuga... ups, słonik.

środa, 3 sierpnia 2011

Pluszaki

Z nieznanych mi powodów, w wieku kiedy większość dzieci ma jakiegoś ukochanego pluszaka, Ptysiek miał w nosie wszystko co miękkie i przytulne (pominąwszy Mamusię, któr jaki wiadomo jest wyjątkiem samym w sobie). Miał co prawda żółtą kaczkę, którą mu kupiłam "gdy jeszcze był w brzuszku" ale kaczka plątała się po domu bardziej z mojego niż Ptyśkowego sentymentu. Bąbla interesował plastik, drewno i metal - samochody i pociągi. Czasami nawet nosił jakieś ze sobą (na początku przedszkola był to bardzo intensywny trend), ale zasadniczo zabawski były do zabawy, a nie do przytulania, pocieszania, czy wspólnego spania.


Zeszlego grudnia Ptysiek dostał na mikolaja małego pluszowego psiaka. Byłam przekonana, że prezent nietrafiony, ale dziecko nagle zapałało do niego sentymentem, może dlatego, ż psiak był mały i poręczny. Nazwał go Mudbud (czytaj "Madbad", ale ta pisownia zmienia straszliwie sens imienia), i przez dość długi okres czasu był do pluszaka przywiązany.


Także w grudniu wyprosił ode mnie "pillowpet" - pluszowego delfinka, który się rozpłaszcza i może służyć za poduszkę. Najwyraźniej potrzebował do czegoś się poprzytulać wieczorami. Delfinek nie otrzymał imienia i służył tylko jako poduszka.


Niedługo przed wyjazdem do Polski, Ptysiek zapałał miłością do duuuużych pluszaków i to nie tradycyjnych miśków i piesków. Pierwszy był Squid, czyli kałamarnica (oczywiście kałamarnica olbrzymia, która zjada kaszaloty), a potem anakonda, którą tak z głupia frant nazwałam Stasiu. Wszystkie te pluszaki oczywiście musiały pojechać do Polski i pakując walizkę klęłam cichutko pod nosem na ich rozmiary. Potem stawiałam weto czemuś co jest duże.


Ptysiek wybrnął z tego sprytnie wypraszajac w sklepie niewielkiego słonia.
Wilk syty i owca cała.

PS jak znajdę czas, powklejam też fotki poszczególnych stworów

wtorek, 26 lipca 2011

Dinozaury

Jak sam tytul bloga wskazuje, Dziecko moje uwielbia wymarle gady. Zaczelo sie to ze dwa lata temu i, jak wyczytalam gdzies w artykule dla rodzicow, jest "absolutnie normalnym etapem rozwoju i tak dalej, i tak dalej" (no, tego by tylko brakowalo zeby mi jakas nienormalnosc sugerowali!)

Popieralam ta pasje z ukrytego powodu - jak moze co niektorzy pamietaja, Ptysiek dlugo nie przejmowal sie komunikacja werbalna uzywajac podstawowych slow "bach", "mama" i ulubione "NIE". A nazwy roznych -zaurow to swietne cwiczenie wymowy. Dokladniej mowiac swietne cwiczenie by wykrecic sobie jezyk na lewa strone i zwiazac go w supelek.

Bomba dinozaurowa wybuchla gdy Ptysiek zaczal ogladac urocza kreskowke "Dinosaur Train". Kazdy z krotkich odcinkow przedstawial przygody rodziny Pteradontow i ich przybranego synka, malego Tyranozaura, imieniem Buddy, ktorzy jezdzac tytulowym pociagiem poznaja coraz to nowe rodzaje dinusiow. Ptysiek, wielbiciel  kolei, nie mogl sie temu oprzec. Gdybym miala wymyslec idealna bajke dla niego i dla mnie, nie zdolalabym chyba stworzyc niczego lepszego niz to co wyprodukowala stacja telewizyjna PBS.

Wszystko ma jednak swoja cene, i Mamusia, chcac nie chcac, aby dotrzymac kroku swojemu inteligentnemu Potomkowi, takze zaczela sie w kwestii dinusiow poduczac. Doszlo do tego ze urzadzalismy miedzy soba zgadywanki w stylu "jak sie nazywa miesozerca, ktory ma duzy pazur?" (deinonychus - dla niewtajemniczonych), albo "ptakopodobny dinozaur z Chin, ktory je owady?" (confuciusornis).

Wykorzystalam pasje Ptyska jeszcze w innym celu. W zerowce nauczyl sie wprawdzie mowic po angielsku z podziwu godna latwoscia, ale czytanie szlo mu jak krew z nosa (tfu, co za idiotyczne porownanie w stosunku do dziecka! Ciezko mu szlo, po prostu). W pierwszej klasie zrobilo sie jeszcze gorzej, bo co wieczor dzieci mialy przeczytac jakas krotka ksiazeczke. Maltretowalam Ptyska tym czytaniem ze swiadomoscia, ze tylko go zniechecam. W pewnej chwili poszlam po rozum do glowy i zamiast podsuwac mu bajki, wydlubalam z biblioteki proste ksiazeczki o dinozaurach, zwierzakach wszelkich, zjawiskach przyrody itp. Strzal w dziesiatke!!! Takie cosie, Ptysiek polykal i w mgnieniu oka nadrabial zaleglosci w czytaniu.

I wtedy popelnilam potworny blad, ktory wlecze sie za mna az do teraz. Podsunelam dziecku wierszyk pod tytulem "I want a dino for a pet". Wielbiciel dinozaurow nauczyl sie jej na pamiec i, oczywiscie, nie ma zamiaru odpuscic dopoki nie kupimy sobie jakiegos prehistorycznego gada. Niby wie ze to niekoniecznie mozliwe, ale doprowadza Mame do dreszczy wybierajac na przyklad najfajniejszego i najmniej uciazliwego z listy znanych mu dinozaurow, lub nalegajac zeby pojechac w jakies miejsce daleko na mapie, bo tam z pewnoscia maja sklepy z dinozaurami.

Choc to i tak jeszcze nie jest najwiekszym problemem, bo dinozaurow nawet w pieknej Hameryce nie sprzedaja na peczki.
Ale z czasem Ptysiek odpusci duze gady i przejdzie na duze ssaki.

Na przyklad slonie!!!



Obrazek z ukochanej bajki mojego Dziecka "Dinosaur Train"

poniedziałek, 25 lipca 2011

Tytulem wyjasnienia czyli jak to Poziomica Dziecko mania zarazila

Ptysiek, Dziecko moje najmilsze i jedyne, nie naogladalo sie Matki blogujacej, skoro blogowalam raczej w chwilach wolnych, lub pracujacych, a potem wcale.
O istnieniu blogow, tak waznych dla prawidlowego funkcjonowania jego Rodzicielki w tym swiecie, dowiedzial sie ze strony internetowej Brainpop (taka edukacyjno-rysunkowa stronka, ktora z pasja przeglada). Gdy zapytal czy tez moze miec bloga, zbieglo sie to w czasie z Mamusina tesknota do blogowego swiata i... plan utworzenia "dwubloga" powstal samorzutnie.
Ma tu byc o jego zainteresowaniach, snach i... gotowaniu. Niech mnie nikt o szczegoly nie zapytuje, bo sama jestem zdumiona. Patrze wiec z boku, z ogromna ciekawoscia, co z tego eksperymentu wyniknie i mam tylko nadzieje ze uda mi sie wszystko sumiennie zapisywac.